+1
kawon30 23 czerwca 2017 18:21
Wiosenny Santander
Kiedyś dawno temu żona podsunęła mi jakąś babską gazetę z artykułem o stolicy hiszpańskiej Kantabrii i powiedziała: „tu to mógłbyś mnie zabrać”, a że akurat w maju tego roku miała okrągłe urodziny to stało się – marzenie spełniłem. Pojechaliśmy z dzieciakami w czwórkę na przedłużony weekend (piątek- poniedziałek). Loty Wizz za punkty nie kosztowały ani grosza, trzeba tylko było znaleźć hotel. Ceny w tej części Europy nie należą do najtańszych, a powiedziałbym nawet że są jednymi z droższych, ale na kilka dni można zaszaleć. Padło na Sercotel Hotel Palacio del Mar (bardzo dobre warunki, dobra lokalizacja – blisko do plaży i na spacer wzdłuż klifów do latarni morskiej, trochę dalej na starówkę ale wszyscy dobrze znosimy długie spacery). Wylądowaliśmy z opóźnieniem, bo nad Santander była akurat burza. Z lotniska wzięliśmy taxi do hotelu (koszt 20 euro, a na 4 osoby i tak nie kalkulował by się transport publiczny – bilet jednorazowy lotnisko- centrum to 2,9 euro, a z centrum trzeba jeszcze dojechać do hotelu), przy wyborze którego zaoszczędziliśmy też trochę czasu. Szybkie zameldowanie i zrzucenie bagaży w hotelu i możemy ruszać na wieczorne zwiedzanie.
,,
Dzieci trochę zgłodniały, to zaczęliśmy szukać miejsca , gdzie mogą coś zjeść jadalnego dla nich.
Pierwszy wybór był zły

Ale zaraz było lepiej

Ceny jedzenia w knajpach znośne (to nie Skandynawia), typowe dla tej części Europy. No to kolacja, potem do hotelu i spać. Na następny dzień ja zafundowałem sobie poranny spacer na wschód słońca nad Zatoką Biskajską.

Wracając idę na zakupy produktów na śniadanko i ceny w marketach są na + w porównaniu np. do Włoch, innych części Hiszpanii czy Malty (np. 3 duże świeżo wypiekane crossanty, fakt że w promocji ale cena 1,15 euro za zestaw 3szt., bagietka długa 0,37 euro, paczkowane szynki czy sery w 100 gramowych opakowaniach po 1 euro, rybki czy inne owoce morza w puszkach poniżej 1 euro, wino z kartonu 1 litr 0,65 euro a piwo w małych puszkach było nawet za 22 centy).
Teraz trochę o klimacie i pogodzie. Poczytaliśmy trochę w necie i Kantabria uchodzi za najbardziej deszczową część Hiszpanii i tak też się nastawiliśmy że będzie i tak też było , ale mieliśmy w tym trochę szczęścia – deszcz padał głównie wtedy, kiedy wracaliśmy do hotelu a na spacery mieliśmy optymalną pogodę – około 22’, co do spacerów było idealne. Marzyło nam się też, żeby było trochę słońca i w sobotni poranek idealnie przez kilka godzin trafiliśmy na pogodę pozwalającą na poleżenie na plaży przez kilka godzin co wykorzystaliśmy.

Jak się zaczęło chmurzyć to zanieśliśmy plażowe zabawki do hotelu(tu zaleta lokalizacji hotelu przy plaży – 5 minut) to wyruszamy na spacer. Za cel mamy kompleks otaczający Pałac Magdaleny. Promenada w Santander jest idealna – żadnych bud z typowym promenadowym badziewiem (magnesami, pompowanymi zabawkami, ciuchami i innymi pierdołami), jest tylko kilka kawiarni i lodziarni ( z przystępnymi cenami a oferującymi piękne widoki).
,,,
Następnie trochę już głodni docieramy do półwyspu, na którym zlokalizowany jest Pałac Magdaleny. W miejscu, gdzie kiedyś była trybuna dla oglądających mecze polo, jest bar o nazwie „ Polo Bar”, z którego docierają fantastyczne zapachy, ale nie ma ani jednego wolnego stolika. Na szczęście dzieci mogą wybawić się na pobliskim placu zabaw, potem robimy rundę zwiedzania wkoło półwyspu i na koniec akurat zwalnia się stolik we wspomnianym barze. Jedzenie jak dla mnie super, ale rodzinie nie podpasowało. Okolica pałacu fantastyczna, widoki przepiękne, dodatkowo jest mini muzeum (kilka statków) i mini oceanarium (kilka zwierzaków w zagrodzonych basenach).
,,,,,,,,
Najedliśmy się, odpoczęliśmy i stwierdziliśmy, że mamy jeszcze sił na tyle, żeby dotrzeć do starej części Santander. No to wyruszamy, po drodze mijając fantastyczne widoki.
,
Idąc nabrzeżem docieramy do słynnej rzeźby.

Następnie mijamy budynek najstarszego banku w Hiszpanii – Banku Santander

I docieramy do katedry (wstęp bezpłatny, niestety w środku nie można robić zdjęć), druga fotka to plac przed katedrą.
,
Następnie snujemy się po uliczkach starówki i kierujemy się powoli w kierunku hotelu. Mamy do wyboru dwie drogi powrotu – albo uliczkami pokonując dość spore wzniesienia, albo po płaskim terenie ale tunelem który ma 675 merów długości. Wybieramy tunel i nigdy więcej nim już nie przejdziemy, hałas ogromnych wentylatorów + huk od jadących samochodów jest taki, że czuje się ulgę , kiedy z tego tunelu się wychodzi (a w uszach szumi jeszcze ładnych kilka minut). W następne dni wybieramy zawsze drogę przez dość strome pagórki.
,,,,
Docieramy do hotelu i zaczyna lać deszcz.

Następny dzień jest pochmurny od samego poranka. Planujemy wybranie się do latarni morskiej Faro Cabo Mayor, a następnie wrócić wzdłuż klifów przez przylądki Cabo Mayor i Cabo Minor. Udajemy się do sklepu po wodę i tu trafiamy na jedną z pułapek – zarówno w opisie marketów w internecie, jak i na drzwiach wejściowych jest informacja, że dany sklep jest otwarty w niedzielę w godzinach 9-13 (9-14 lub podobnie) i jest to półprawda. Sklep otwarty jest, ale tylko mini stoisko z pieczywem, cała reszta jest nieczynna. Śniadanko z wypieków można zjeść ale popić już nie ma czym. Tak więc o suchym pysku maszerujemy w kierunku latarni morskiej. Po drodze szukamy jakiegoś małego sklepiku ale nie ma zupełnie żadnego. I tak docieramy do pierwszego punktu widokowego nad plażą Playa de Mataleñas.
,,
Potem nachodzimy na kawiarnię Hipódromo de Bellavista, gdzie wypijamy po pysznej kawie i za dosłownie kilka minut jesteśmy przy latarni morskiej. Pogoda iście angielska, są gęste chmury i jest wrażenie, że za chwilę zacznie padać, ale mimo to widoki są fantastyczne. W latarni dodatkowo jest darmowe muzeum, gdzie w pierwszej części są zgromadzone przedmioty codziennego użytku z motywami wszelakich latarni morskich (od naparstków, zapalniczek, scyzoryków przez jednorazowe torebki cukry czy puszki sardynek, oleju itp.) a w drugiej sali jest sztuka współczesna z motywami latarniowymi oczywiście. Na mnie zrobiło to bardzo pozytywne wrażenie.
,,,,,
Potem udajemy się ścieżką na przylądek Cabo Mayor, gdzie widoki są w dalszym ciągu zachwycające. A na przylądku robię pierwsze w swoim życiu selfie, którym obejmuję całą rodzinkę.
,,,,,
Potem ruszamy w kierunku kolejnego punktu wzdłuż klifów. Po drodze na parkingu trafiamy na foodtracka z lodami i innym jedzeniem, który ma również zimne piwko (o ile mglista aura sprawia wrażenie, że jest zimno, to w rzeczywistości jest inaczej), które cudownie gasi pragnienie.
,
Docieramy do Cabo Minor gdzie po krótkim odpoczynku ruszamy z powrotem w stronę miasta. Jak docieramy do pierwszych hoteli pogoda robi się słoneczna i udajemy się na plażę.
,,
Po plażowaniu idziemy na starówkę poszukać sklepu, coś zjeść i powłóczyć się bez celu. Docieramy do knajpki Solo MasaMadre (http://solomasamadre.wixsite.com/solomasamadre/fotos) i zaczyna padać deszcz. Jedzenie pyszne, choć porcje małe, ale idealnie po zjedzeniu kolacji przestaje padać. Po spacerze wracamy obok stadionu miejskiego, gdzie właśnie miejscowa drużyna Real Racing Club de Santander rozgrywa mecz. Tu przypomniało mi się Imperium R. Kapuścińskiego, gdzie opisywał jak na północy Rosji na zepsutym telewizorze grupa osób oglądała mecz Spartak –Dynamo, mając tylko śnieżny obraz. Przy zaczerwienieniu obrazu zgadnąć można było, że Spartak prowadzi 1:0, a po zmianie barwy na niebieską można był wydedukować, że jest remis. Tu było podobnie ale my mieliśmy dźwięk, a nie było obrazu, choć po reakcji publiczności doskonale wiedzieliśmy co się dzieje na boisku. Jak przechodziliśmy wzdłuż stadionu to słuchać było wrzawę zagrzewającą do wykonania rzutu wolnego, następnie jęk zawodu po niewykorzystanej sytuacji, potem dobitka, znowu jęk zawodu, kolejna dobitka i goooool. Wrzawa, euforia i fajna atmosfera, z knajpy naprzeciwko naszego hotelu odpalono konkretnego fajerwerka ( hotel mieliśmy pomiędzy knajpą z tarasem dla kibiców a stadionem). Wrzawa opadła, przeszliśmy parę kroków i pod hotelem drugi gol, owacje, fiesta, fajerwerk itd. Za chwilę wjechaliśmy na nasze 4 piętro, otwieramy okno na knajpę z kibicami, a tu 3 bramka. Fajerwerk odpalany w naszą stronę przypieczętował wynik 3 bramek dla gospodarzy. Rywale – CF Rayo Majadahonda nie zdobyli żadnej bramki. Frekwencja według informacji w necie wyniosła około 10000 kibiców, choć mieliśmy wrażenie, że schodziło na mecz całe miasto (nie wyłączając babć na oko 80-cio letnich, przebranych w stroje klubowe, kapelusze, szaliki itp.) ale nie widać było aby pałali agresją, a do ochrony było zaledwie kilku policjantów.

Następny dzień, poniedziałek, jest ostatnim, wylot mamy po 20-tej, tak więc idziemy na kawę nad morze, potem przed 12-tą opuszczamy pokój, ale zostawiamy swoje bagaże i na lekko idziemy znów na starówkę. I tu wyczerpał się nasz przydział dobrej pogody, dopada nas konkretna ulewa, która w sumie trwa koło godziny, potem wychodzi oczywiście słońce. Rodzina chce zjeść coś znajomego to udajemy się do BurgerKinga. A ja chciałem zjeść coś lokalnego to zahaczyłem o polecaną w przewodnikach, lokalną knajpę znajdującą się w Mercado del Este – zabudowanym rynku/bazarze. Zamówiłem coś w rodzaju zupy gulaszowej z mięsem i chorizo, porcją frytek i wbitym w to jajkiem(coś jak sadzone ale nie przypieczone), do tego bagietka. Koszt 6 euro, bardzo smaczne i sycące.
,,,,,,
Trochę podsumowania: Santander to fantastyczne miejsce na weekend, przy czym trzeba mieć fuksa z pogodą, bo opady potrafią być naprawdę intensywne. Ceny dość przystępne (poza hotelami), podobne do polskich. Miejsc do spacerowania jest bardzo dużo i nie da się tu nudzić. Widoki rewelacyjne, ścieżki wzdłuż klifów utrzymane w bardzo dobrym stanie (wszystkimi da się jechać na rowerach – są jakieś rowery miejskie które można wypożyczyć, ale szczegółów nie zgłębiałem). Podczas jednego ze spacerów na starówkę dzieci zdobyły fajną pamiątkę. Uliczny artysta wycinający profile twarzy, specjalizujący się z tego co mówił w twarzach dziecięcych, wyciął ich podobizny z czarnego naklejkowego papieru. Podobno jest niewielu ludzi pałających się tą profesją i naszym zdaniem odwzorowanie wycinanek jest idealne.
,
Jednak trzeba wracać, po 18-tej ruszamy taksówką zamówioną w recepcji na lotnisko, a na samej płycie widzimy sąsiadów z naszego bloku, którzy wraz z dziećmi przylecieli jako nasi zmiennicy. Miejsce fajne, ale nie całe 4 dni to zbyt krótko żeby wycisnąć cały potencjał z tego ciekawego zakątka Hiszpanii.


Dodaj Komentarz